WŁADYSŁAW i KRYSTYNA SZKRABA

Kiedyś podczas wywiadu z łyżkarzem Piotrem Smereczniakiem z Przysłopia (w Nowicy) dowiedziałam się o dwóch mężczyznach – Władysławie Szkrabie i Stanisławie Baniaku mieszkających w pobliżu Nowicy na Odernym i zajmujących się maszynowym wyrobem łyżek.

Władysław Szkraba (ur. 1949 r.) swoją długą , trwającą 46 lat przygodę z łyżkarstwem rozpoczął w 1974 r. a i teraz zdarza się mu się łyżki robić. Jest to najbardziej doświadczony łyżkarz jakiego spotkałam osobiście. Równie doświadczona jest jego żona Krystyna, która pochodzi z Jasielskiego. Obydwoje byli zatrudnieni w spółdzielni w Ryglicach a w późniejszych latach także i ich syn. Władysław zanim zaczął wyrabiać łyżki pracował na tartaku, jeździł autem „ale słabe zarobki były, słabo płacili”. Jego ojciec Stanisław (ur.1911 r.) do czasu założenia prądu na Odernym na początku lat 70 XX w. wyrabiał ręcznie wałki, kopystki, tłuczki do ziemniaków. Początkowo tylko ręcznie „później już trochę maszynowo. (…) wszystko było silnikiem spalinowym tu napędzane”. W pracy łyżkarza pomagała mu żona (jak tylko wracała z pola), nie miał bowiem jednej nogi. Pracował też na tokarni nożnej, z kołem takim „jak się wełnę przędzie”, albo takim „jak są w starej maszynie do szycia”. Nie był zatrudniony w żadnej spółdzielni; sam dbał o sprzedaż swoich wyrobów „on wysyłał je po całej Polsce, na poczcie wysyłał za pobraniem. Ludzie nie tworzyli spółek, każdy pracował osobno, miał gospodarstwo i przy tym gospodarstwie se dorabiał”.

Państwo Szkrabowie poznali się jak mówi Krystyna „przez las”, gdzie była zatrudniona „chodziłam do pracy, do lasu z motyką. Na Oderne chodziłam do sklepu, bo tu był sklep. Mieszkałam u Cymbałów w Nowicy; siedzieliśmy u Michała Cymbały, na samym szczycie, tam gdzie jest teraz Kowalski; stare dzieje”. Oprócz wyrobu łyżek zajmowali się też swoim 11 hektarowym gospodarstwem, bywało, że hodowali po15 sztuk bydła i mieli 25 sztuk świnek.

Produkcja łyżek odbywała się w dwóch osobnych, blisko siebie zlokalizowanych, jedno pokojowych warsztatach. Pierwszy z nich mieści się na parterze domu mieszkalnego, drugi w osobnym budynku. Wyrabiają kilka rodzajów łyżek (do każdej z nich są inne frezy): największe są te 42 cm zwane warząchwiami, warszawskie mają 32 cm, potem są jeszcze regionalne duże i regionalne małe (forst 6 cm), oraz mini (forst 4,5 cm). Na przestrzeni lat łyżki miały raczej stałe nazwy, spółdzielnia wymyśliła nazwy „regionalna duża i mała” a łyżki „mini” robione są od stosunkowo niedawna.

Wyroby suszy się za pomocą wolnostojącego pieca zwanego trociakiem: „trociak nabijamy, sito się kładzie, i łyżki się kładzie na sicie i przekłada”. Proces suszenia trwa do dwóch godzin, (średnio od godziny do dwóch). Nie jest wymagane ciągłe stanie i pilnowanie, aczkolwiek należy być bardzo uważnym ponieważ „jak już łyżki wyschną to od gorąca zaczynają pękać”. Wyschnięte łyżki czyści się na taśmach z papierem ściernym a następnie pakuje w worki, (po 250, 500, 700 szt. w zależności od wielkości). Kiedyś łyżki specjalnie się znaczyło, czy to za pomocą naklejek czy to pieczątek. Do przybijania pieczątek angażowały się dzieci, które zajmowały się tym po swoich zajęciach szkolnych. Podczas spotkania na Odernym fotografuje zarówno warsztaty, narzędzia, maszyny jak i same łyżki (w różnych stadiach produkcji). Szczególną radością napawała mnie możliwość przeprowadzenia samej rozmowy (i wykonania fotografii) z głównymi bohaterami, mistrzami łyżkarstwa małżeństwem Krystyną i Władysławem Szkrabą. Dziękuję i do zobaczenia!